logo WSiP logo działu Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne Spółka Akcyjna
Reforma Oświaty


'ZNAK'
szukaj w archiwum aktualny serwis
strona główna WSiP
Obawiamy się, że Unia odbierze nam tożsamość narodową, a nie boimy się, że źle wykształceni Polacy sami postawią się w pozycji obywateli drugiej kategorii. W dążeniu do pełnoprawnego uczestnictwa w Unii bariera edukacyjna może okazać się dla nas większą przeszkodą niż bieda i zacofane rolnictwo!

Janina Zawadowska

Dlaczego reforma oświaty w Polsce jest niezbędna?

Od ponad dziewięciu lat reformujemy intensywnie nasze państwo i nawet najwięksi przeciwnicy wszelkich zmian muszą przyznać, że te działania dają spektakularne rezultaty. Prasa zagraniczna umieszcza nas w grupie światowych tygrysów, inflacja i bezrobocie maleją, reformujemy administrację, służbę zdrowia, emerytury. Oświata natomiast walczy o to, aby parlament i rezydent nie przeszkodzili początkowi jej reformy we wrześniu 1999.

Wydawać by się mogło, że to właśnie reforma oświaty powinna wyprzedzać wszystkie inne. Skomplikowane problemy gospodarcze przełomu tysiącleci powinni rozwiązywać ludzie kreatywni, umiejący radzić sobie z nietypowymi problemami, potrafiący rozdzielić role w zespole, swobodnie posługujący się nowoczesną techniką informacji, umiejący zaprezentować swój punkt widzenia -- czyli osoby posiadające tzw. kompetencje kluczowe, jak nazwano w marcu 1996 w Bernie najważniejsze umiejętności, które muszą posiadać ludzie tworzący Wspólną Europę.

Nietrudno dostrzec, że nasze dotychczasowe programy szkolne nie sprzyjają kształceniu tych umiejętności, za to przeładowane są encyklopedyczną wiedzą, którą uczniowie zdobywają dla przejścia kolejnego testu, egzaminu, czy klasówki. Oderwane od codziennego życia informacje, podawane w trakcie zajęć z konkretnego przedmiotu w sposób sugerujący, że żadne inne dyscypliny naukowe nie istnieją, zostają w krótkim czasie skutecznie wymiecione z głowy ucznia. Końcowy rezultat jest taki -- co wykazały badania prowadzone m.in. w Uniwersytecie Jagiellońskim -- że uczeń zapamiętuje 8% treści programowych, których był nauczany. I to właśnie podkreślam: był nauczany, a nie -- uczył się (bo wtedy zapewne wynik byłby znacznie lepszy!).

Wszelkie więc dyskusje, czy dołożyć do aktualnego programu jeszcze parę zagadnień z fizyki, historię jeszcze jednej wojny czy królestwa, są o tyle jałowe, że i tak nic (lub prawie nic) z tego nie zostanie w trwałej pamięci młodych ludzi. Dlaczego tak się dzieje? Otóż kiedyś, kiedy zakres wiedzy szkolnej był niewielki, nauczanie metodą "podającą" (nauczyciel mówi, a uczniowie słuchają i notują) dawało niezłe wyniki, gdyż było dużo czasu na powtórzenie, utrwalenie itp. Obecnie, gdy wiedza rośnie lawinowo, nie ma możliwości nauczyć "wszystkiego, co niezbędne współczesnemu człowiekowi". Skutek jest taki, że rozdźwięk między treściami zapisanymi w programach szkolnych a przyswojonymi przez uczniów jest coraz głębszy. W większości krajów zachodniej Europy, a także w Ameryce Północnej i Azji Wschodniej świadomość tego stanu rzeczy spowodowała podjęcie intensywnych prac nad reformą oświaty ponad dwadzieścia lat temu.

Charakterystycznym rysem tych reform jest dążenie do zlikwidowania przepaści między umiejętnościami i oczekiwaniami absolwentów szkół i uczelni a wymaganiami rynku pracy. Na rynku pracy ceni się inicjatywę, otwarte podejście do problemów, umiejętność współpracy z innymi. W kontekście zachodzących zmian w programach szkolnych pojawić się musiały nowe elementy:

  • technologia informacji (TI), której znajomość jest uważana za niezbędną w dziedzinie nauk ścisłych, a która obecnie przenika do wszystkich dziedzin; jest potrzebna zarówno w ekologii, badaniach nad stanem środowiska, wychowaniu technicznym, jak i w naukach humanistycznych;
  • w naukach humanistycznych i społecznych niezbędne jest wprowadzanie treści ekonomicznych, prawnych, a także elementów socjologii i psychologii;
  • w takich przedmiotach jak historia i geografia istotną rolę odgrywa dostęp do baz danych, techniki statystyczne, modelowanie;
  • w decydującym czasie tworzenia Nowej Europy w programach szkolnych pojawiła się problematyka europejska, jako aspekt, którego nie sposób pominąć.

Aby kształtować wspomniane umiejętności, dobre szkoły zachodnie zdecydowały się na stosowanie tzw. metod aktywizujących, tj. takich, w których nauczyciel organizuje pracę uczniów, udzielając im wskazówek, jak mają rozwiązać dany problem, natomiast uczniowie pracują sami, w kilkuosobowych grupach. Uczący się przejmuje stopniowo odpowiedzialność za swój rozwój i z pomocą nauczyciela będącego jego przewodnikiem planuje program swego kształcenia. Nie może polegać na zapamiętanej wiedzy, bo nie jest w stanie nauczyć się wszystkiego. Musi uczyć się znajdować, uaktualniać i selekcjonować wiadomości, musi wiedzieć, jak się uczyć, i przyzwyczajać się do faktu, że uczyć będzie się przez całe życie.

Powszechnie uważa się, że reforma edukacji w krajach rozwiniętych w dużym stopniu przyczyniła się do ich sukcesów ekonomicznych i politycznych. W Polsce jednak spośród czterech zapowiedzianych reform reforma oświatowa przebija się z trudem, jako ostatnia. Dzieje się tak między innymi i dlatego, że bardzo powszechne w naszym kraju jest mniemanie, iż nasza oświata jest znakomita! Dlaczego w kraju, gdzie przemysł po 45 latach komunizmu był ruiną, rolnictwo było zacofane, środowisko brudne, służba zdrowia niedbała i biedna, szkoła miałaby być wspaniała -- trudno zrozumieć! Z badań opinii społecznej wynika (GUS, 1997), że zaledwie 18% Polaków zadowolonych jest z programów nauczania, ale z poziomu nauczania w polskich szkołach zadowolonych jest aż 55%. To rzeczywiście zaskakujący wynik! Panuje, jak widać, powszechne przekonanie, że programy są kiepskie, ale nauczyciele dobrze uczą!

Niestety, raport OECD jednoznacznie pokazał, że nie tylko ekonomicznie, ale i intelektualnie zostaliśmy za zjednoczoną Europą i Ameryką daleko w tyle. Fakt ten najczęściej jest wypierany z naszej świadomości lub tłumaczony innym kontekstem kulturowym zadawanych pytań. (Tak á propos, ciekawe, dlaczego obce nam kulturowo miałoby być wskazanie wśród pięciu cech aspiryny tej, iż nie należy jej zażywać dłużej niż siedem dni?). Jeszcze trudniej zrozumieć, dlaczego czujemy się zażenowani, gdy unijni eksperci znajdują mnóstwo bakterii w naszych jogurtach i informują o szczurach biegających po mleczarniach, ale nie zawstydza nas perspektywa, że nie znamy języków obcych, że nie cenimy pomysłowości, zupełnie nie umiemy współpracować i że jest mało prawdopodobne, by nasze dyplomy były w Unii honorowane. Obawiamy się, że Unia odbierze nam tożsamość narodową, a nie boimy się, że źle wykształceni Polacy sami postawią się w pozycji obywateli drugiej kategorii. W dążeniu do pełnoprawnego uczestnictwa w Unii bariera edukacyjna może okazać się dla nas większą przeszkodą niż bieda i zacofane rolnictwo!

Tygodnik "Wprost" z lutego 19982, opierając się na bieżących wskaźnikach ekonomicznych, podał, że Polska osiągnie połowę wartości PKB przypadającego na mieszkańca zachodniej Europy po 40 latach, jeśli będzie zwlekać z reformą oświaty, a po 60 -- jeśli jej zaniecha. Jeśli natomiast zainwestuje w oświatę tyle ile "azjatyckie tygrysy", a jednocześnie zrobi ją tak otwartą jak oświata amerykańska, to ma szansę na uzyskanie tego poziomu za 10-15 lat! W tygodniku "The Economist" z 29 marca 1997, w artykule "Education and the wealth of nations", jednoznacznie stwierdza się, że na szczycie Ligi Edukacyjnej świata mierzonej osiągnięciami 13­latków z 41 krajów świata pierwsze cztery miejsca zajmują właśnie "azjatyckie tygrysy": Singapur, Korea Południowa, Japonia i Hong Kong. Właśnie w Korei Południowej i Singapurze stwierdzono, że osoby dobrze wykształcone wypracowywały zysk o 800% wyższy niż pracownicy gorzej wyedukowani, zatrudnieni na podobnych stanowiskach!

Jest więc chyba o co walczyć, chociaż czytając w codziennej prasie liczne artykuły krytykujące projektowaną reformę, odnosi się wrażenie, że niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę. W exposé premierów koalicji z lat 1993-97 oświata znajdowała się na pierwszym (Pawlak) lub drugim (Oleksy, Cimoszewicz) miejscu na liście priorytetów. W rzeczywistości dofinansowywano BGŻ, oddłużano górnictwo, utrzymywano nierentowne molochy, wydając na te i podobne działania ponad 5 miliardów nowych złotych. Suma ta oddana edukacji pozwoliłaby uczynić z niej siłę napędową rozwoju społeczno-ekonomicznego w Polsce!

Zapytajmy teraz: jaka jest obecna polska szkoła? To, że nie uczy tego, co naprawdę jest potrzebne młodemu człowiekowi, oraz że stosuje bardzo mało skuteczne metody nauczania, stanowi tylko część jej mankamentów.

Mimo znacznej poprawy sytuacji w ostatnich latach nadal tylko 38% Polaków deklaruje, że zna przynajmniej jeden język obcy. Dla 25% jest to język rosyjski, co jest o tyle zadziwiające, że każdy Polak z wykształceniem podstawowym uczył się go przez cztery lata, ze średnim przez osiem, a z wyższym przez dziesięć lat! 12% rodaków deklaruje znajomość języka angielskiego, chociaż w grupie 15-24 lat stanowią oni już jedną trzecią! W krajach Unii 70% młodzieży zna jakiś język obcy, dla całej populacji liczba ta wynosi ponad 50%.

Podobnie jest z drugą bardzo ważną umiejętnością, którą uczeń powinien wynosić ze szkoły: posługiwaniem się technologią informacji. Pod względem liczby komputerów w szkołach jesteśmy bliscy krajom Europy Zachodniej. Niestety, tylko około 5% nauczycieli zostało przeszkolonych w dziedzinie posługiwania się nimi na lekcjach, mimo że mamy już szereg gotowych programów do różnych przedmiotów, nie mówiąc o możliwości twórczych inicjatyw nauczyciela. Powszechnym zjawiskiem w szkole jest zamknięta sala komputerowa, ewentualnie -- wypełniona gronem szczęśliwców, którzy dorwali się do gier!

Szkoła nie jest miejscem lubianym przez uczniów. "Nuda i strach, z przewagą nudy" -- to jedno z najkrótszych określeń naszej szkoły. Wiele miejsca sprawom szkoły poświęcił Sejm Dzieci i Młodzieży, który odbył się 1 czerwca 1998 w gmachu parlamentu. W opinii zebranych narastającym problemem jest przemoc w szkole i poza nią. Ale przemoc to także przedmiotowe traktowanie ucznia, brak wzajemnego szacunku i otwartości w stosunkach nauczyciel -- uczeń. Kontakty z nauczycielami oceniane są jako trudne, połowa uczestników chciałaby, aby był to temat następnego spotkania w młodzieżowym sejmie.

Uczniowie bardzo oczekują reformy oświaty, ale wiedzą o niej niezbyt wiele. Warto więc może chwilę się zastanowić, co stanowi istotę obecnej reformy. W zaprezentowanym w maju 1998 dokumencie MEN (tzw. pomarańczowej książeczce) znalazło się bardzo ważne zdanie: "Wychowanie na wszystkich etapach edukacji szkolnej i we wszystkich obszarach działania szkoły jest nierozerwalnie związane z kształceniem". Trzy główne cele reformy edukacji sformułowano następująco:

  • podniesienie poziomu edukacji społeczeństwa przez upowszechnienie wykształcenia średniego i wyższego,
  • wyrównanie szans edukacyjnych,
  • poprawa jakości edukacji rozumianej jako integralny proces wychowania i kształcenia.

Czynnikiem ułatwiającym osiągnięcie tych celów jest wprowadzenie nowego ustroju szkolnego: sześcioletniej szkoły podstawowej, trzyletniego gimnazjum i trzyletniego liceum profilowanego. O ile konieczność zmiany programów nauczania, "odchudzenia" ich ("oczywiście, poza moim przedmiotem!") uważa za niezbędną większość nauczycieli, to propozycja nowego ustroju szkolnego spotyka się z pytaniem: "po co?" Pisałam o tym wielokrotnie, ale może trzeba przypomnieć, że podobny system stosują już 164 państwa, w tym także te, z którymi chcemy się zjednoczyć, zapewne więc czemuś to służy. "Oddzielenie dzieci od młodzieży ustrojem szkolnictwa oraz młodzieży dojrzewającej od dojrzałej posiada duże zalety i stosowane jest w krajach anglosaskich, gdzie zwraca się więcej uwagi na wychowanie i wyrobienie charakteru niż na ilość wiadomości" -- pisał już w roku 1939 twórca i wieloletni rektor SGH, minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego w rządzie Władysława Grabskiego, prof. Bolesław Miklaszewski. Podobną strukturę miała przed wojną szkoła Jędrzejewiczowska. Dlaczego więc właśnie PRL-owska struktura szkoły -- broniona przez wielu dziennikarzy i lewicy, i prawicy -- miałaby być najlepsza u progu XXI wieku?

Autorzy obecnej reformy proponują więc:

  • przedłużenie wspólnej edukacji do osiągnięcia 16 lat i przesunięcie decyzji o zróżnicowaniu drogi edukacyjnej,
  • objęcie nowymi strukturami systemu szkolnego grup dzieci i młodzieży w tej samej fazie rozwoju fizycznego i psychicznego,
  • stworzenie szkolnictwa zawodowego dającego kwalifikacje o szerokim profilu oraz liceów uzupełniających dla absolwentów dwuletnich szkół zawodowych, będących ważnym elementem wyrównywania szans edukacyjnych,
  • nadanie egzaminom funkcji diagnostycznej i preorientującej w celu zwiększenia drożności ustroju szkolnego.

Tyle ministerialne dokumenty, które zresztą od czasu "pomarańczowej książeczki" ulegają różnym zmianom. Czym zatem ma się różnić zreformowana szkoła od obecnej?

Zacznijmy od tego, że planowane zmiany mają przede wszystkim usunąć formalne przeszkody w tworzeniu całościowego programu szkoły uwzględniającego założenia dydaktyczno-wychowawcze uzgodnione przez zespół nauczycieli, rodziców i uczniów. Nauczyciele nie będą pracować pojedynczo tak jak dotąd; im niższy etap kształcenia, tym wiedza będzie bardziej zintegrowana, a na wyższych etapach przynajmniej dobrze skorelowana w obrębie pokrewnych przedmiotów.

Wybór profilu liceum w dużym mieście nie będzie, podobnie jak dotychczas, stanowić większego problemu. W małych ośrodkach (jak dotychczas!) może nastręczać trudności. Należy jednak przypuszczać, że oferta edukacyjna szkół będzie się poszerzać w miarę upływu lat oraz rosnącej zamożności oświaty i (w co wierzę!) spełni oczekiwania młodzieży. Będzie więc można sobie wybrać różne ścieżki kształcenia lub poprzez kształcenie ustawiczne uzupełnić to, czego nie udało się osiągnąć wcześniej.

Bardzo dużo uwagi poświęca się w założeniach reformy sprawom wychowawczym. Wielu jednakże nauczycieli i rodziców, a także ludzi z oświatą nie związanych broni się przed wszelkimi sformułowaniami dotyczącymi wychowawczej roli szkoły. "To zamiana jednej ideologii na drugą" -- słyszy się często. Zamień słowo "socjalistyczne" na "chrześcijańskie" i będzie dobrze! To kompletne nieporozumienie -- szkoła wychowuje, czy tego chcemy, czy nie. Można się w niej nauczyć szacunku dla ludzi, dbałości o środowisko, pomocy niepełnosprawnym, odpowiedzialności za słowa i czyny. Można także nauczyć się, że oszustwem, ściąganiem uda się zapewnić sobie spokojny byt w szkole, że uczyć się nie warto, bo przed maturą trzeba i tak wziąć korepetycje, że pani X lepiej nie podpaść, bo jest mściwa itp.

Pojęcie partnerstwa w szkole musi dotyczyć nie tylko wychowania, ale i nauczania. Nauczyciel, który organizuje aktywne uczenie się w klasie, ma trudniejsze zadanie niż ten, który wykłada. Ale też ma znacznie więcej satysfakcji, gdy dzieci są zachwycone ciekawą, pasjonującą lekcją, w czasie której same coś stworzyły, wymyśliły czy rozwiązały.

Ważną sprawą w zreformowanej szkole jest inny niż dotąd system oceniania. Nasze dotychczasowe ocenianie polega głównie na wyłapywaniu braków w wiedzy i umiejętnościach uczniów, co poza frustracją niewiele daje. Ocenianie wewnątrzszkolne, które ma być wsparciem ucznia w jego rozwoju, polega na wskazywaniu przyrostu wiedzy i umiejętności, a także przyswajania sobie kompetencji kluczowych, takich jak umiejętność pracy w zespole, planowania własnego uczenia się, prezentowania własnych wyników itp. Jakość nauczania będzie sprawdzana przez zewnętrzne egzaminy, zapewniające porównywalność ocen z różnych szkół.

Wielu nauczycieli czuje się niepewnie, gdy słyszy, że musi wraz z kolegami zbudować program dydaktyczno-wychowawczy swojej szkoły. Te obawy są zrozumiałe, gdyż dotychczasowe doświadczenia to narzucone z góry programy, często przestarzałe, nie wymagające twórczego podejścia ze strony nauczyciela. Dla tych, którzy nie czują się na siłach, by zbudować własny program szkolny, MEN przygotuje odpowiednie propozycje.

Oczywiście to prawda, że czasu jest bardzo mało. Przygotowanie sześciuset tysięcy nauczycieli do reformy jest zadaniem niełatwym i kosztownym. Ale na szczęście reforma wchodzi etapami: miejmy nadzieję, że 1 września 1999 zacznie się ona dla pierwszo- i czwartoklasistów w szkole podstawowej oraz dla uczniów pierwszej klasy gimnazjum. Na razie można poczekać z przygotowaniem nauczycieli liceów i szkół zawodowych, chociaż z tymi ostatnimi praca trwa już od lat, gdyż te właśnie szkoły wymagają największych zmian.

Nie należy się spodziewać, że po przegłosowaniu terminu reformy w sejmie i podpisaniu ustawy przez prezydenta wszystko zmieni się w szkole jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ustalając datę wprowadzenia reformy dla siedmio-, dziesięcio- i trzynastolatków, rozpoczynamy dopiero pewien proces, który będzie trwał wiele lat. Usuwamy bariery krępujące szkołę w jej drodze ku nowoczesności! I nie dziwmy się, że wiele spraw jakiś czas będzie szło po staremu -- tak było we wszystkich reformujących oświatę krajach.

I na koniec chcę poświęcić parę zdań nauczycielom. Rozumiem ich wątpliwości i niepokój, czy sprostają nowym wyzwaniom. Ale doświadczenia tych, którzy zetknęli się z nowoczesnym, aktywizującym nauczaniem, są jak najlepsze -- wiedzą, że warto było w siebie zainwestować! Niepokój budzi także perspektywa zwolnień, o których ciągle się mówi. Trzeba pamiętać, że ewentualne zwolnienia nauczycieli mają związek nie z reformą, tylko z niżem demograficznym, który na razie dotarł do szkoły podstawowej. Jak wynika z analiz dotyczących liczby dzieci i młodzieży w szkołach do roku 2015, zwolnienia nauczycieli będą rozłożone na kilkanaście lat i praktycznie będą związane z przechodzeniem na emeryturę, a nie z bezrobociem. Wprowadzenie reformy zmniejszy liczbę odchodzących z pracy nauczycieli, ponieważ przedłuży się wspólne, obowiązkowe nauczanie i zwiększy się stopień skolaryzacji w liceach i szkołach policealnych.

Z drugiej strony oznacza to jednak małą liczbę miejsc pracy dla absolwentów uczelni i kolegiów (czy nauczycielskich wyższych szkół zawodowych). A szkoda, bo wtedy zniknie motywacja do reformowania studiów dla nauczycieli (chciałoby się powiedzieć "studiów nauczycielskich", ale takich na uniwersytetach prawie nie ma!).

I na koniec jeszcze jedna, niezbyt wesoła refleksja: trudno zrozumieć, dlaczego tak mało wsparcia, a tak dużo krytyki w stosunku do reformy oświaty płynie z wyższych uczelni. Wydawać by się mogło, że samodzielnie myślący, kreatywny student to lepszy partner do poszukiwań w nauce niż ten, który tylko umie "wykuć". A może tego partnerstwa wcale nie chce się szukać?


Janina Zawadowska, dr, pedagog, była m.in. kierownikiem szkoły przy Szkolnym Ośrodku Socjoterapii i dyrektorem Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli. Bliski współpracownik CODN i MEN. Jest autorką internetowego serwisu informacyjnego "Reforma Oświaty" prowadzonego przez Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne.
Spis treści ] [ Aktualny serwis ] [ Strona Główna ]