Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne Spółka Akcyjna Reforma Oświaty | ||||
|
Stanisław Bortnowski Ukryty program reformy szkolnejOkreślenie "ukryty program" pojawiło się w europejskiej refleksji pedagogicznej już w 1968 roku. Oznacza ono mniej więcej to, co szkoła wpaja uczniom, a co wcale nie zostało zaplanowane przez instytucję nauczającą. Nie jest to oddziaływanie uboczne, gdyż dotyczy spraw ważnych, wpisanych pośrednio w model edukacyjny, lecz nie uświadamianych lub bagatelizowanych przez twórców tegoż modelu. Oceniając projektowaną reformę polskiego systemu oświaty, spróbuję posłużyć się terminem "ukryty program", pozwala on bowiem wskazać na poważne niebezpieczeństwa łączące się z całościową wizją przekształceń oświatowych.
Teza pierwsza: powiększą się peryferie oświatyReformę należałoby zacząć od podstaw! Tymczasem to pozytywistyczne hasło w projekcie zmian zostało zbagatelizowane. Jakby z premedytacją zapomniano, że niepowodzenia szkolne mają swoje źródło w wieku przedszkolnym. Psycholodzy twierdzą, że dziecko, które nie opanowało tysiąca słów, gdy pójdzie do szkoły, nie nauczy się czytać i pisać. W środowiskach zaniedbanych społecznie taki fakt nie należy do wyjątków: są siedmiolatki, które nie umieją powiedzieć, jak się nazywają, nie potrafią na rysunkach wskazać bociana czy żółwia, odróżnić koguta od kury. Opowiedzenie historyjki złożonej z czterech obrazków przekracza ich możliwości. Tym dzieciom w domu nikt nigdy niczego nie czytał! Prawdziwa demokratyzacja oświaty musiałaby oznaczać obowiązkowe badania rozwoju umysłowego pięciolatków, zapewnienie bezpłatnego i obowiązkowego przedszkola (szczególnie na wsi) przynajmniej tym dzieciom, które odstają od normy.
Nie łudźmy się: ani w Polsce, ani w żadnym z krajów europejskich nie znikną anomalie zdrowotne, społeczne, wychowawcze. "Jeszcze dziesięć lat temu -- mówi mi znajoma specjalistka od terapii -- takich dzieci było mniej, zdecydowanie mniej. Mikrouszkodzenia mózgu, odpowiedzialne za wszelkie deficyty, stały się jakby normą. Poza tym obserwuję, że nastąpiła galopada biedy i bezradności rodziców. Myślę, że zawaliła się rodzina, brakuje autorytetów i mądrych dorosłych, którzy chcieliby sobie uświadomić rzeczywiste potrzeby dziecka. W chaosie życia zgubiliśmy dziecko i jego potrzeby miłości i akceptacji. Joasia, lat 12, bita, szykanowana w domu przez ojca i macochę, musi chodzić do szkoły, a ojciec udowadnia na każdym kroku, że ma głupie dziecko i trzeba je zamknąć w zakładzie". Jako publicysta, dotykam tylko wierzchołka góry lodowej zaniedbań rozstrzygających o tym, że bez pracy z pięciolatkami, bez upowszechnienia przedszkola, bez zespołów wyrównawczych, bez poprawy atmosfery wychowawczej w szkołach, bez walki (konsekwentnie zaprogramowanej) z patologiami, takimi jak alkoholizm, narkomania, agresja, bez uświadamiania rodzicom wagi wykształcenia nie upowszechnimy liceum, czyli nie zrealizujemy głównego celu reformy. Kształt systemu oświatowego ma znaczenie drugorzędne.
Dziś co piąty, co czwarty, a bywa, że co trzeci absolwent klasy ósmej sylabizuje, nie zna elementarnych podstaw ortografii (pisze np. "żym", "ktury", "mrufka"), nie potrafi zrozumieć najprostszej instrukcji, nie opowiada, lecz duka, nie potrafi się skoncentrować (ciągłe oglądanie telewizji rozregulowuje jego skupienie) i dlatego taki uczeń po udanym (czytaj: odpisanym) egzaminie wstępnym w pierwszym semestrze uzyskuje w liceum same jedynki. Teza druga: dojdzie do drastycznego zróżnicowania poziomu szkółJuż dziś, między innymi dzięki prasowym rankingom, dobrze wiadomo opinii publicznej, że są licea elitarne, do których trafiają najzdolniejsi i najambitniejsi absolwenci szkół podstawowych, licea na poziomie średnim i takie szkoły zwane średnimi, w których gromadzą się "miernoty", osoby sfrustrowane, zaniedbane, zbuntowane lub po prostu nieszczęśliwe. Wstępne przymiarki do sieci szkolnej wskazują na to, że we wsiach, w małych miasteczkach, czasami na osiedlach wielkich miast gimnazja zostaną z konieczności umieszczone w tych samych, podzielonych sztucznie budynkach, z tą samą, często niedouczoną kadrą, z tymi samymi bibliotekami bez lektur i pracowniami bez pomocy szkolnych potrzebnych do realizacji nowych programów. Rodzice będą konsekwentnie i uparcie żądać, aby maluchy miały do szkoły jak najbliżej, aby dziesięciolatków nie puszczać przez ruchliwą szosę lub nie dowozić. Swego czasu minister Jerzy Kuberski roztaczał mi, jako publicyście "Życia Literackiego", świetlaną wizję dowożenia dzieci do szkół. Mówił o mikrobusach, które będą mknąć z dziećmi nawet po południu na zbiórki harcerskie i spotkania kół zainteresowań. W każdej szkole powstanie radiostacja kontrolująca to dowożenie. Oglądałem też w Szczecińskiem dobrze zorganizowane pierwsze szkoły zbiorcze: uczniowie na przerwach grali w szachy, korytarze zostały zamienione w galerie malarskie, w gabinecie historycznym Jan Marcin Szancer namalował w kasetonach plafonu poczet królów polskich. Czytam dziś w prasie lokalnej jakby fragmenty moich reportaży ze wsi podkrakowskich z lat siedemdziesiątych. Oto gmina Świątniki Górne, prawie przedłużenie Krakowa. W ostatnich kilkudziesięciu latach nie wybudowano tam żadnego budynku szkolnego, wykonywano jedynie drobne remonty. "Kurator proponuje, by w okresie przejściowym utworzono gimnazjum na bazie szkół w Świątnikach i w Ochojnie, gdyż są tam obecnie podwójne szóste klasy. Jednak wszystkie szkoły są przepełnione, nie mają odpowiednich sal gimnastycznych. Nauka w szkole w Świątnikach odbywa się w stołówce, na korytarzu, nawet na strychu. W Rzeszotach pokój nauczycielski zrobiono... na korytarzu, a szkoła w Olszowicach nie nadaje się praktycznie do użytku". Z dalszego ciągu artykułu wynika, że na budowę nowego gimnazjum nie mają pieniędzy ani kuratorium, ani gmina, ba, cofnięto nawet decyzję o przekazaniu 50 tys. zł na remont dachu świątnickiej szkoły. To jest prawdziwa polska arkadia, czyli jak w pierwotnym znaczeniu -- kraina odcięta od cywilizacji. W bogatych krajach zachodnich, które wedle pomyślnych prognoz dogonimy może za ćwierć wieku, oświata jest niedoinwestowana, ale przynajmniej nauczyciele tam dobrze zarabiają. U nas są pariasami, a długów szkolnych rząd wciąż nie potrafi spłacić. Teza trzecia: obniży się ogólny poziom wydawanych dyplomówInnymi słowy, będziemy mieli znacznie więcej osób posiadających wykształcenie średnie i wyższe, ale jakość tego wykształcenia okaże się w znacznym procencie zawstydzająca. Połowie francuskich licealistów nauka sprawia duże trudności i chociaż najczęściej uzyskują oni maturę techniczną, są źle przygotowani do pełnienia funkcji zawodowych. Uczniowie ci nie rozumieją, że tylko solidna wiedza może im przynieść sukces i że ta wiedza jest bronią decydującą na rynku pracy. Terrail twierdzi, że zarysowuje się drastyczna sprzeczność między dwiema logikami historycznymi: klasyczną, która zakładała, że dzieci winny otrzymać wykształcenie na takim samym poziomie jak rodzice, i dzisiejsza tendencja do kształcenia mas na poziomie wyższym, gdyż takie są potrzeby cywilizacji. Oszukuje się więc rodziców, mówiąc, że szkoła jest otwarta jednakowo dla wszystkich. Co gorsze -- nauczyciele ograniczają swoją aktywność, przerzucając winę za poziom kształcenia na uczniów. Kształtuje się w ten sposób myślenie fatalistyczne: "Muszę ich promować, chociaż nie umieją", "Wiem, że nie są na poziomie, ale cóż mogę na to poradzić". Skutek: mądrzy pozostają mądrymi, słabi -- słabymi.
Teza czwarta: nastąpi mechaniczny rozrost kontroli nauczycieli i absolutyzacja pozornych egzaminówW założeniach reformy tkwią, jako jej czynnik integralny i niezmiernie ważny, nie tylko nowa koncepcja egzaminu maturalnego, ale także rozbudowane egzaminy po szkole podstawowej i po gimnazjum. Mają one sprawdzać tak zwane kompetencje uczniów, wynikające z podstaw programowych i standardów związanych z umiejętnościami i wiedzą uczniów. Dla kogoś z zewnątrz idea ta wydaje się logiczna: niezależne, regionalne komisje egzaminacyjne, podporządkowane komisji centralnej, obiektywnie sprawdzą osiągnięcia uczniów, ci zaś unikną stresów, gdyż z polskiego i z matematyki będą zdawać we własnej szkole, w znanym sobie środowisku. Rekrutacja do liceów odbywać się będzie przede wszystkim w oparciu o punkty uzyskane podczas próby, oceny uzyskane na świadectwie w mniejszym stopniu zaważą na losie absolwentów. Egzaminy w ten sposób organizowane już funkcjonują.
Niestety, ukryty program podważa prawie wszystkie plusy nowych rozwiązań. Przede wszystkim nie sprawdza się obiektywizm egzaminów. Nie oszukujmy się, jesteśmy w Polsce, a w Polsce podczas wszystkich egzaminów się ściąga. Nie ma u nas, w przeciwieństwie do krajów Unii (Anglia, Francja), wilczych biletów i wdrożonej samodyscypliny. Nigdy egzamin w macierzystej szkole nie stanie się egzaminem: poloniści i matematycy pomogą swoim. Dotychczasowe doświadczenia z pomiarem dydaktycznym (przynajmniej z języka polskiego) są jak najgorsze. Mimo dwuletnich intensywnych kursów, mimo fachowej literatury testy i sprawdziany -- gloryfikowane przez reformatorów i naiwnych, euforycznie nastawionych dziennikarzy -- w gronie specjalistów oraz wśród nauczycieli uzyskują oceny miażdżące. Mimo kart odpowiedzi nie udaje się uniknąć względności ocen, co dyskwalifikuje próbę. Fachowcy biją na alarm: "W pisaniu wyraża się cała osobowość ucznia, wszystko, czym w szkole nasiąkł" -- stwierdza w imieniu autorytetów polonistycznych Franciszek Nieckula. I dodaje: "Stwarzanie tekstu to najszlachetniejsza forma egzaminu z polskiego". Jak mam wierzyć reformie, jeśli rządzą egzaminami zadufani w sobie, ogarnięci ideą postępu (li tylko technicznego) humanistyczni dyletanci? Nie czytaj lektur, pisz jak najkrócej, nie ucz się na pamięć i nie pracuj systematycznie, nie przejmuj się ortografią, ściągaj i pomóż w ściąganiu innym -- oto ukryty program egzaminów wstępnych, już obecny w świadomości uczniów. Pomysł z komputerowymi egzaminami dehumanizuje szkołę, oznacza zerwanie kontaktu ustnego z kandydatem do liceum, dyskwalifikuje tak ważną umiejętność, jaką jest mówienie, co gorsza -- podporządkowuje programy szkolne i tym samym proces uczenia rozbudowanej administracji szkolnej. To ona bezwzględnie chce rządzić szkołą. Przeczytałem w gazecie codziennej notkę tak groźną, że moim obowiązkiem jest ją skomentować. Mowa była o tym, że w zreformowanej szkole ma się zmienić filozofia oceniania nauczyciela:
Pomyślmy: szewc może odrzucić uszkodzony kołek, ale nauczyciel nie może przecież "odrzucić", spisać na straty słabego ucznia. A właśnie za to, że go nie "odrzuci", zostanie ukarany. A w ogóle oceniany będzie zaocznie, na podstawie komputerowych wydruków nieobiektywnych testów...
Ku jakiemu szkolnemu światu zmierzamy? Kto za te szaleństwa ponosi odpowiedzialność? Filozofia reformy stała się dzięki władczości urzędników groźna dla ducha szkoły!
Teza piąta: upadnie ranga kultury humanistycznej!Upadnie, jeśli zwycięży koncepcja Nowej Matury, bezwzględnie niszcząca polską tradycję humanistyczną na rzecz technokracji. W wersji podstawowej, ale także i w wersji rozszerzonej matura pisemna z języka polskiego ma zostać podporządkowana sprawdzaniu czytania tekstu ze zrozumieniem, na przykładzie przede wszystkim tekstów publicystycznych. Rzecz polega na ponumerowaniu linijek artykułu i skrupulatnym odtwarzaniu myśli dziennikarza, filozofa czy historyka akapit po akapicie. Pytań jest kilkanaście, w wersjach próbnych nie proponuje się ustosunkowania się do tez prasowej lub książkowej publikacji. Uwaga i koncentracja stają się podczas takiej matury ważniejsze od myślenia twórczego, otwartego. Zupełnie nie liczą się sprawność słowa, samodzielność wnioskowania i myślenia, wiedza, erudycja. Trzeba po prostu odtwarzać w miarę szybko cudzy sposób ujęcia zagadnienia. Bunt wobec autora nie wchodzi w grę. Sprawdzający otrzymuje klucz odpowiedzi i też jest bezwolny. Praktycznie albo zalicza wszystkie warianty (żeby nie skrzywdzić ucznia), albo trzyma się litery podanego klucza i tłumi tym samym to wszystko, co odbiega od sformalizowanej normy. Poddany treningowi abiturient zostaje ubezwłasnowolniony. Młody człowiek, który w przyszłości ma sobie radzić w dorosłym życiu samodzielnie, zasypywany jest pytaniami i od siebie nie daje nic: nie ocenia, nie dokonuje analizy w oparciu o własną wizję świata, nie rozwija wniosków, nie polemizuje. I to ma być matura na miarę nowego wieku?! Ukryty program takiej matury, zainspirowanej fałszywie rozumianymi wynikami międzynarodowych badań dotyczących tak zwanej alfabetyzacji, czyni z języka polskiego przedmiot usługowy, praktycystyczny. To także groźba ucieczki od kanonu (po co czytać lektury?), od tradycji. Projekt umniejszenia, a nawet upośledzenia literatury na rzecz czytania pod kierunkiem publicystyki i eseistyki pojawia się w momencie, gdy cywilizacji współczesnej grozi dehumanizacja, gdy kontakt ze sztuką (jako nieinstrumentalny) staje się czymś wyjątkowym, gdy kanon literacki wypędzany jest ze szkoły pod hasłami wolności i niezależności nauczyciela. Minimalizowanie wymagań, bagatelizowanie rangi lektury, ucieczka od obowiązków poznawczych i myślenia historycznego, kult powierzchowności, bylejakości i prymitywizmu, powszechne znijaczenie aspiracji -- te wszystkie zjawiska nakazywałyby obronę arcydzieł literatury w programach języka polskiego i w praktyce egzaminacyjnej, wyznaczającej cele przedmiotu. Tymczasem mamy do czynienia z tendencją do ich wycofywania. W Rozmowach na koniec wieku Adam Zagajewski powiedział: "Jednym z wielkich zadań poezji jest utrzymanie ognia duchowości, bo jednak wszystkie zmiany modernizacyjne, których jesteśmy świadkami, zagrażają życiu duchowemu. Nie myślę, żeby duchowość mogła całkowicie zamrzeć, zniknąć, to jest niemożliwe, ale takie niebezpieczeństwo istnieje. Jest coraz więcej środków przekazu, a coraz mniej do przekazania. W tym sensie poezja bez przerwy kontruje świat, pokazując tę niepraktyczną, ale niezbędną do życia duchowość". Parafrazując Zagajewskiego, należy upomnieć się, i to głosem bardzo mocnym, o pozostawienie matury z języka polskiego w wymiarze duchowym.
KonkluzjaUkryty program reformy szkolnej nie musi się sprawdzić. Łatwo powiedzieć nie zakusom scentralizowanej biurokracji, skoro już okazują się fatalne. Gorzej z finansami, chociaż sejm i senat mają prawo korygować budżet w latach najbliższych na rzecz edukacji.
Najtrudniej przeciwstawić się tym procesom, które dały znać o sobie na Zachodzie: pauperyzacji dyplomów, wizji bezrobocia, podziałowi społeczeństw. Polski wstrząs edukacyjny niestety nie będzie sprzyjać wydziedziczonym, nie sięga bowiem przyczyn zacofania umysłowego, jest pozorny.
Obym nie miał racji i pomylił się w swojej diagnozie. Może trzeba raz kiedyś zmierzyć siły na zamiary i wzniecić reformę jako wyzwanie przeciwko skostniałości szkolnego świata. Może...
Stanisław Bortnowski, ur. 1935, dr, polonista, pracownik Zakładu Metodyki IFP UJ, publicysta. Autor wielu książek, m.in. licznych poradników metodycznych dla nauczycieli języka polskiego. Członek redakcji "Polonistyki". Wydał m.in.: "Spór ze szkołą" (1982), "Jak uczyć poezji" (1992), "Scenariusze półwariackie" (1997), "Warsztaty dziennikarskie" (1999). |