logo WSiP logo
szukaj w archiwum
aktualny serwis
strona główna WSiP

Mamy pomarańczową książeczkę

Mamy ostatnio urodzaj na artykuły o reformie edukacji i nareszcie przynajmniej część z nich dostarcza rzetelnych informacji o tym, na czym ona polega, co jest jej treścią i na jakie przeszkody napotyka. Spowodowane jest to zapewne pojawieniem się "pomarańczowej książeczki", czyli ministerialnego dokumentu pt. "Reforma oświaty" (projekt). Prezentowana była ona po raz pierwszy na zebraniu kuratorów, rektorów wyższych uczelni oraz przedstawicieli samorządów odpowiedzialnych za oświatę w dniach 25-27 maja 1998 w Krakowie i Tarnowie.

"Książeczka" została przyjęta znacznie lepiej, niż oczekiwano, przyznali ministrowie, stąd też zrozumiałe jest ożywienie prasy.

W numerze 22 i 23 " Polityki" ukazały się dwa ważne artykuły dotyczące oświaty, p. Wiktora Kulerskiego, wiceministra edukacji w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, pt. "Klasy strachu" oraz p. Ewy Nowakowskiej pt. "Szkoła: instrukcja obsługi". Myślę, że oba teksty wymagają komentarza. Zrobię to w porządku odwrotnym.

Uważam za bardzo dobry pomysł opisanie projektu reformy oświaty w tak poczytnym tygodniku jak "Polityka". Zanim "pomarańczowa książeczka" trafi do wszystkich szkół, co nam obiecało Ministerstwo Edukacji, mamy sensowną informację o głównych założeniach reformy. Sądzę jednak, że "katalog wątpliwości" wymaga pewnych wyjaśnień.

  • Nauka w szkole podstawowej zaczyna się od lat siedmiu, ale 97% dzieci chodzi do "zerówek". Biorąc pod uwagę fakt, że sporo sześciolatków ( zwłaszcza tych urodzonych na początku roku ) idzie do pierwszej klasy - można powiedzieć, że nauka rozpoczyna się od lat sześciu. Oczywiście wymaga komentarza fakt, że te nieliczne dzieci, które omijają "zerówkę", być może, najbardziej jej potrzebują, ale są wśród nich także dzieci bardzo zadbane, o których edukację troszczą się rodzice. Dlaczego więc nie wprowadzono obowiązkowej nauki w "zerówce"? Odpowiedź jest, jak zawsze, ta sama: z powodu pieniędzy, a raczej ich braku.

    Przedszkola finansowane są całkowicie przez gminy, a przeniesienie sześciolatków do szkoły uszczupliłoby i tak kusy budżet oświaty. Nie jest to zresztą jedyny powód: w reformującej się szkole, gdzie ciągle są piętnastoletni ośmioklasiści, malutcy "zerówkowicze" czują się zagubieni i zagrożeni. Przeniesienie "zerówek" do sześcioletnich już szkół podstawowych planowane jest na dalsze, zasobniejsze lata.

  • Jeżeli już powołujemy się na edukację w Europie, to w większości krajów istnieje sześcioletnia szkoła podstawowa. Uczy się w niej przyrody, a nie biologii i obserwacji otaczającego świata, a nie definicji biocenozy i biotopu. Robi się mapkę okolicy, a nie uczy się, czym jest teodolit. I może wreszcie w tej szkole będzie czas na naukę czytania ze zrozumieniem, której to sztuki, jak wykazał sławny raport OECD z 1995 roku, nie opanowała blisko połowa naszych rodaków!
  • Wszyscy bylibyśmy szczęśliwi, gdyby naukę języków obcych można było, jak w krajach skandynawskich, rozpoczynać od pierwszej klasy. Ciągle jednak brakuje nauczycieli języków zachodnich nawet przy obecnym systemie, gdy naukę rozpoczynają piątoklasiści. Przesunięcie nauki języka obcego do klasy czwartej jest krokiem w dobrym kierunku, daje to i tak więcej godzin nauki języka obcego( 3 godz. przez 6 lat i 5 przez 3, zamiast 3x4+4x5 ). O braku nauczycieli języków zachodnich świadczy fakt, że nadal powszechność nauczania jęz. rosyjskiego jest większa, zwłaszcza na wsi, niż faktyczne zapotrzebowanie.
  • Każda szkoła ma tworzyć swój autorski program, nie istnieją więc obawy, że ktokolwiek będzie likwidował programy dla dzieci wybitnie zdolnych. Jest to wyraźnie powiedziane w założeniach reformy, że dzieci szczególnie utalentowane mogą mieć specjalne programy, specjalne klasy, gimnazja i licea "akademickie" - zupełnie nie rozumiem stwierdzenia, że "nie cieszą się zainteresowaniem autorów reformy."
  • Obowiązek szkolny do lat 18 nie jest fanaberią reformatorów, warto pamiętać, że zapisaliśmy to w Konstytucji III Rzeczypospolitej! Jest to oczywiście bardzo trudne zobowiązanie, także kosztowne. Kto jednak miałby obecnie odwagę wprowadzać poprawkę do Konstytucji skracającą szkołę? Dla osób mało zdolnych, bez aspiracji intelektualnych, po gimnazjum będą istnieć dwuletnie szkoły zawodowe.
  • Nie rozumiem, skąd bierze się paniczny lęk przed "jednoznacznymi światopoglądowo" szkołami. Mamy już wolny kraj od 9 lat i jakoś nic takiego nie zaszło, mimo, że szkoły mają dużą swobodę działania. Można uczyć i religii, i etyki, chociaż do tej ostatniej rozpaczliwie brakuje specjalistów. W Wielkiej Brytanii obowiązkowym przedmiotem jest "wychowanie moralne", i to właśnie dla małych dzieci też. No, bo jak uczyć religii w klasie, w której są przedstawiciele kilkunastu religii, jak uczyć wartości chrześcijańskich, gdy większość dzieci nie jest chrześcijanami, jak to się zdarza w niektórych dzielnicach wielkich miast brytyjskich? I ciekawe, że autorka artykułu zapytuje "jak wykładać siedmiolatkom etykę" ? Otóż myślę, że siedmiolatkom nie należy "wykładać" ani etyki, ani religii. Należy je uczyć godziwego postępowania, które dla wszystkich oznacza dobro drugiego człowieka, a dla wierzących także wypełnianie przykazań Bożych. W laickiej Norwegii, gdzie 3% ludności uważa się za wierzących, "chrześcijańskie korzenie naszej kultury" są obowiązkowym elementem narodowego curriculum - podstawy programowej. Rodzice nie uważają tego jednak za niezgodną z ich wolą indoktrynację.
  • Całkowicie zgadzam się zarówno z p. Ewą Nowakowską, jak i z p. ministrem Kulerskim, że kluczowym elementem powodzenia reformy jest dobre przygotowanie i zaangażowanie w nią nauczycieli. Pan minister słusznie bije na alarm, że jeżeli nie zmieni się kształcenia nauczycieli, to reforma się nie uda. Nie jest jednak prawdą, że "żadna z następnych ekip ( po ekipie min. Samsonowicza, przyp. mój) do sprawy kształcenia nauczycieli nie wracała." Wielokrotnie próbowano to robić, ale rzecz ciągle rozbijała się o niezależność szkolnictwa wyższego wynikającą z ustawy, a okoliczności jej wprowadzenia, przyczyny i skutki zna pan minister dobrze. Wydaje się, że właśnie obecnej ekipie uda się coś zmienić, rozmowy z uczelniami są w toku. Warto też pamiętać, że co roku do zawodu wchodzi ok.10 tys. nowych nauczycieli, a pracuje w systemie ponad 600 tys., a więc ich przede wszystkim trzeba szkolić, co właśnie aktualnie się dzieje (program "Nowa Szkoła" koordynowany przez Centralny Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli ). Nikt nie myśli jednak, że będzie to proces jednorazowy, łatwy i krótki. Chodzi przede wszystkim o zmianę międzyludzkich relacji, o zmianę sposobu pracy nauczyciela, a to jest znacznie trudniejsze, niż zmiana treści nauczania.

    Zdumiałam się natomiast, gdy przeczytałam akapit o kolegiach językowych. Dla ludzi mniej obeznanych z realiami oświaty wynika z niego, że 54 "kuratoryjne" Nauczycielskie Kolegia Języków Obcych nie istnieją! Znając wywiad p. Wiktora Kulerskiego zawarty w książce T.Torańskiej "My", rozumiem, że chodziło o kolegia, w których uczyć będą tylko fachowcy zagraniczni. Wielokrotnie pisałam o korzyściach wynikających z przyglądania się oświacie zagranicznej i korzystania z jej fachowców. Nie jestem jednak przekonana, czy zawsze polski specjalista (który zresztą, jako lingwista, jest "zanurzony w niepolskie środowisko " bardziej niż inni) jest gorszy od młodego człowieka z Korpusu Pokoju nie mającego pojęcia o nauczaniu, który przyjazd do Polski potraktował jako ciekawy pomysł na chwilowe bezrobocie. Ważne zresztą jest chyba to, że najwięcej dobrych (bo takich jest większość) native speaker'ów trafiła do kolegiów na najgłębszej prowincji.

    Nie jest też prawdą, że w oświacie nie szkolono ludzi na Zachodzie. Od lat funkcjonują też programy PHARE, które ściągają do Polski wielu zachodnich specjalistów. Wielu polskich nauczycieli wyjeżdżało na wizyty studyjne do krajów Europy Zachodniej i USA. Powinno być tych wyjazdów oczywiście znacznie więcej , ale programy MOVE, IMPROVE, TEMPUS, TERM, SMART, SIERRA odegrały ważną rolę w przygotowaniu reformy oświaty.

I na zakończenie jeszcze jedna uwaga. Dlaczego tych, którzy wreszcie starają się coś sensownego w oświacie zmienić podejrzewa się o "celowo wywołany ...szum informacyjny" zagłuszający "fakt, że resort edukacji nie od dziś nie ma woli i odwagi podjąć się najistotniejszego zadania". Czemu przypisuje się obecnej ekipie MEN "łapanie politycznego wiatru w żagle, kalkulację, która może mieć wpływ na dalszą karierę".

Gafy zdarzają się wszystkim i "kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem ...". Strzelił gafę dyrektor departamentu, ministrowie wyjaśnili, odżegnali się... . Ale inna ekipa wprowadziła religię do szkoły instrukcją ministerialną, "łamiąc kilka ustaw z konstytucją po drodze" , jak pisze p.T. Torańska, wywołując protest i lewicy, i prawicy! I dalej (T.T.): "nie szanujemy samych siebie... po prostu oczerniamy, szkalujemy nie zachowując umiaru, eliminujemy z życia publicznego najlepszych z nas." Kto to powiedział, panie ministrze?

dr Janina Zawadowska

Szukaj w archiwum ] [ Aktualny Serwis ] [ Strona Główna ]