logo WSiP logo
szukaj w archiwum
aktualny serwis
strona główna WSiP

Szybka kuracja niezbędna

W dniu 12. czerwca ukazał się artykuł p. Tomasza Piątka, pod znamiennym tytułem "Lekarstwo gorsze od choroby", dotyczący reformy oświaty w Polsce.

Pan Piątek krytykuje stan obecny polskiej oświaty, który "kształci ludzi niesamodzielnych i niezdolnych do pracy zawodowej." I chociaż jest tak źle, nie znajdują także jego uznania rozwiązania proponowane przez obecną ekipę MEN, które, jego zdaniem, powielają błędy reformy oświaty wprowadzonej jakiś czas temu we Włoszech.

Diagnozowanie sytuacji kraju, w którym się nie mieszka od pięciu lat, zwłaszcza w okresie, gdy zmienia się w nim dosłownie wszystko, jest rzeczą co najmniej ryzykowną, diagnozowanie oświaty, w której się nigdy nie pracowało (bo i kiedy , jeśli autor ma 24 lata!) -- nie mniej odważną. Łatwo wtedy, delikatnie mówiąc, popełnić wiele błędów w ocenie istniejących realiów.

Oświata w rękach samorządów

Pierwszy ogień krytyki p. Piątka dotknął finansowania oświaty i całkowitego przejęcia jej przez samorządy. Widać, że autor niewiele wie o dotychczasowych doświadczeniach szkół, które, dostawszy się w ręce gmin, mają się znakomicie i są przedmiotem zazdrości tych, którzy na przejęcie przez samorządy oczekują. Dotyczy to nie tylko remontów i wyposażenia, wyższych zarobków nauczycieli, ale także finansowania ich dokształcania i doskonalenia. Miałam okazję obejrzeć to w Kwidzyniu, gdzie dzięki pomocy gminy w ciągu czterech lat liczba nauczycieli z wyższym wykształceniem wzrosła z 46% do 62%. Obecnie 10% ludności tego miasta ma wyższe wykształcenie (przy średniej krajowej 7%). I tam, między innymi, "przećwiczono" bon edukacyjny i wyciągnięto wiele ważnych wniosków, np. że małe wiejskie szkoły muszą mieć "większy" bon. Natomiast ten system finansowania pokazuje jasno granice sensowności utrzymywania małej szkoły czy też rozważenia dowozu dzieci do sąsiedniej. System, który nie wiąże otrzymywanej subwencji z liczbą dzieci, a tylko z tzw. "etatem kalkulacyjnym", jest wielkim marnotrawstwem skąpego oświatowego grosza.

Chcę pocieszyć p. Piątka, w Kwidzynie prowadzi się nie tylko zajęcia pozalekcyjne, dobre lekcje z programu obowiązującego też!

Podział kompetencji

Jednoczesne wprowadzanie reformy administracyji i oświaty zapewnia jasny podział zadań i odpowiedzialności władz centralnych i samorządowych. Kuratoria dbać będą o poziom, osiąganie jednolitych ogólnokrajowych standardów, natomiast efekty nauczania badać będą zewnętrzne komisje egzaminacyjne.

Trudno mi zrozumieć, na jakiej podstawie p. Piątek zarzuca nieuczciwość członkom nieistniejących jeszcze komisji! Dlaczego finansowanie oświaty przez gminy, tak znakomicie się dotąd sprawdzające, "stworzy pole do nadużyć dla urzędników gminnych"? Porównując system włoski z planowanym polskim, autor pisze: "nie ma troski o poziom, gdy chodzi o kasę". Z artykułu wynika jasno, że poza "kasą" nauczyciela nic nie obchodzi. Wielokrotnie pisałam o mankamentach naszej edukacji, także i nauczycieli, jednakże odmienianie "kasy" przez wszystkie przypadki w odniesieniu do ludzi zarabiających 3/4 "średniej budżetowej" jest raczej zaskakujące. Zapewniam Pana, że nie tu leży problem!

Nie można powiedzieć, że autor ma lepszy stosunek do uczniów, swoich niedawnych kolegów. Aż dziw bierze, że pisze to młody człowiek! Epitety, którymi obdarza uczniów : "przeciętny, leniwy, zły," "nieuk", "zdemoralizowany nieuk", brzmiałyby bardziej naturalnie w ustach zgryźliwego starca!!!

Futurologia stosowana

Zadziwiające są u autora zdolności wizjonerskie: duża część artykułu składa się ze zdań wyrażonych w czasie przyszłym. P. Piątek pisze o programach autorskich: "Pojawi się masa takich programów. Będą to w ogromnej większości programy złe". Gdyby autor miał szansę śledzić, co się w Polsce w tej dziedzinie dzieje, to wiedziałby, że wychodząc naprzeciw potrzebom nauczycieli, MEN przygotuje programy, z których może skorzystać każda szkoła, jeżeli jej rada pedagogiczna nie czuje się na siłach przygotować własnego programu edukacyjno-wychowawczego. Ale i w chwili obecnej istnieje wiele świetnych programów autorskich, często wyprzedzających planowane w reformie zmiany.

Jest (i zawsze było) rzeczą oczywistą, że jeżeli w danej miejscowości jest jedna szkoła, to wyboru nie ma. Ale nikt nie powiedział, że ta szkoła nie może mieć klas o różnych profilach, ogólnokształcących, technicznych, ekonomicznych! A więc 16-letni przyszły lekarz ma szansę porozmawiać z 16-letnim przyszłym inżynierem.

Nie wydaje mi się też prawdopodobna kolejna czarna wizja p. Piątka, że w Polsce zostanie zlikwidowana inteligencja. Wprost przeciwnie, myślę, że jako grupa społeczna bardzo się rozszerzy, gdyż przy zwiększonej dostępności uczenia będzie ją tworzyć znacznie więcej ludzi, którzy umieją myśleć, a nie kują bezmyślnie do najbliższej klasówki.

Walka o miejsce w dobrym liceum trwa od lat, natomiast pomysł rosnących w nieskończoność szkół-molochów jest absolutnie surrealistyczny: te szkoły przestałyby być atrakcyjne, a za trochę więcej bonów niż w sąsiednim liceum na pewno nie zbuduje się nowego gmachu!

Krytykując obecną szkołę, autor widzi jednak jej pozytywne strony. "Oświata scentralizowana, ze wszystkimi swoimi wadami, miała jednak tę zaletę, że dawała wszystkim jakiś wspólny kanon kulturowy ...". Otóż, panie Tomaszu, nic błędniejszego niż takie mniemanie! Realia takiej szkoły to jeden program, jeden podręcznik i średnio 8% wiedzy programowej przyswojonej przez ucznia! I każdy statystyczny uczeń ma inne 8%. Zależy to od jego upodobań i zainteresowań, a także od "koników" jego nauczycieli.

To prawda, że u nas jest więcej niż dwie lektury rocznie, a jednocześnie założę się z panem, że "Pana Tadeusza" przeczytało mniej niż 30% ośmioklasistów.

Rzeczywiście, to smutne, że studenci włoscy nie wiedzą, kiedy doszedł do władzy Mussolini. A u nas p. Teresa Torańska zrobiła sondaż uliczny, czy młodzi ludzie pamiętają i wiedzą cokolwiek o okresie komunizmu, jakby nie było o epoce mniej odległej niż Pokój Toruński i mającej chyba dość istotny wpływ na życie naszego społeczeństwa. To, że czternastoletni chłopiec nie wiedział, co znaczy skrót PZPR, wcale mnie nie zdziwiło. Ale kulturalnie wyglądający licealiści, którzy zapytani o rewolucję październikową, twierdzili, że wybuchła ona w Polsce (była też koncepcja, że we Francji), że powodem jej była dążność Polaków do niepodległości, że -- w zależności od rozmówcy -- lokowano ją zwykle po 1945 roku (dominował rok 1956!, ale były też inne daty dokładne: 1717 lub przybliżone: po bitwie pod Grunwaldem!)

Będąc pięć lat poza krajem, p. Piątek nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo wzrosły aspiracje edukacyjne Polaków. Według OBOP-u (początek 1997r.), 73% obywateli chciałoby, żeby ich dzieci miały wyższe wykształcenie. Wiosną tego roku kolejny sondaż pokazał, że otrzymane dodatkowo pieniądze nasi rodacy na pierwszym miejcu wydaliby na naukę w celu zdobycia dodatkowych kwalifikacji dla siebie (młodsi) lub dziecka (starsi). Warto też zaznaczyć, że najwyższy procent takich odpowiedzi dali ludzie najmniej wykształceni!

Szkoła wychowująca

I jeszcze jedna sprawa. Przysięgałam sobie wielokrotnie, że nie będę polemizować z argumentami, które obrażają zdrowy rozum! Ale tym razem muszę, bo można by pomyśleć, że z tą częścią artykułu się zgadzam. Chodzi mi oczywiście o sprawę wychowania i rolę rodziców w tym procesie. To, że rodzice mają prawo decydowania o wychowaniu swego dziecka, nie jest wymysłem prawicowo­katolickim, ale ogólnie znanym prawem tego świata. Znamy wprawdzie z najnowszej historii parę takich systemów, które odbierały "niesłusznym" rodzicom ich dzieci i umieszczały je w "słusznych" instytucjach państwowych. Czy mylę się, sądząc, że takie rozwiązanie, genialne i proste (bo wszystko, co genialne jest proste!) proponuje autor, gdy pisze o odebraniu prawa do decydowania o wychowaniu dziecka rodzicom-antysemitom! No, bo jak inaczej ograniczyć ten wpływ?

I żeby było jasne: wyjątkowo źle znoszę wszelkie przejawy antysemityzmu w Polsce, w kraju, gdzie Żydów prawie nie ma, a kto jest Żydem, a kto nie, ustalają niektórzy nasi rodacy. Cieszy mnie fakt, że w Polsce, inaczej niż we Włoszech, czy Francji, partie faszystowskie uzyskują w wyborach ułamki procent głosów.

W jaki sposób autor zamierza sprawdzać, czy rodzice są antysemitami?

Całe gromady bolszewików z pierwszego, najbardziej żarliwego rzutu z naszym wielkim rodakiem, Feliksem Edmundowiczem (mniej zorientowanym, patrz wyżej, wyjaśnię, że mam na myśli Dzierżyńskiego), podskakują w grobach z radości, słysząc o takim pomyśle. Pan Piątek pisze: "Poza rodziną istnieje społeczeństwo" (które wychowuje) -- oni to nazywali "kolektyw".

Ale jak się dowiedzieć, kto jest antysemitą ? Założyć podsłuch? Może by się coś znalazło ze zdezelowanego sprzętu! A może lepiej donos? To też już przerabialiśmy! A co zrobić, jak mamusia dobra, a tylko tatuś szepcze o żydowskim spisku?

Dość tych ponurych żartów , Panie Tomaszu, człowiek jednak odpowiada za to, co pisze. Warto mieć o opisywanej materii przynajmniej przybliżone pojęcie i odrobinę wyobraźni!

I na końcu chciałabym się dowiedzieć, dlaczego wiedząc o reformie tak mało, obrzuca Pan ją, a więc jej autorów, stekiem wyzwisk. Na jakiej podstawie nazywa ją Pan prymitywną i hierarchiczną (przy okazji chętnie dowiedziałabym się, co to jest reforma hierarchiczna?) Co to jest reforma straganiarska? A pełzająca? Tak kiedyś mówiono o rewolucji, a to nie całkiem to samo! A monopolizm miał stanowić mocną stronę komunistycznej szkoły! Czy myślą przewodnią Pana artykułu jest nienawiść do wszystkiego i wszystkich?

dr Janina Zawadowska

Szukaj w archiwum ] [ Aktualny Serwis ] [ Strona Główna ]