logo WSiP logo
szukaj w archiwum
aktualny serwis
strona główna WSiP

Jak uczyć (cz. 1)

Szanowni Państwo, reforma edukacji wchodzi do szkół już za chwilę i coraz częściej zastanawiamy się, czego tak naprawdę będziemy uczyć. Na czym polega to "inaczej", o którym tyle mówimy. Chcemy przedstawić Państwu trochę pomysłów dotyczących aktywnego, twórczego nauczania - które, być może, wykorzystają Państwo w swojej pracy lub staną się one inspiracją do tworzenia Waszych własnych scenariuszy zajęć.

Cykl rozpoczynamy artykułem Ewy Arciszewskiej: "Mały, wielki świat przyrody". Pierwsze zadziwienie nauczycielki: dzieci mają wiedzę, o której nawet nie wyobrażałam sobie, że jest, spowodowało, że znalazła metodę nauczania, która rozwija dziecięce umysły.

Wiemy, że tak twórczych nauczycieli, jak autorka poniższego tekstu, jest w Polsce dużo więcej. Wszystkich zachęcamy do dzielenia się własnymi oryginalnymi pomysłami dotyczącymi nauczania, tworzenia zintegrowanych programów, planów dydaktyczno-wychowawczych itp. Piszcie do nas. Będziemy prezentować Wasze doświadczenia i osiągnięcia! Adres redakcji: reforma_oswiaty@wsip.com.pl


Mały, wielki świat przyrody

Tak się stało, że dopiero, kiedy moje pięciolatki zaczęły czytać, zaobserwowałam, że aż tak bardzo interesuje je przyroda, realne zjawiska, codzienny świat, ten bliski i daleki. Ale czy naprawdę daleki?

One zawsze chyba były tego świata ciekawe. My tego nie widzimy, może nie potrafimy zobaczyć. Tylko jak zwykle, wiemy lepiej od dzieci, co jest im potrzebne, czego oczekują, co mamy im czytać, co pokazywać, kiedy i ile godzin mają spać, ile i co mają jeść... Kiedy i czego mają się uczyć. Co poznawać i w jakiej kolejności... My lepiej wiemy, że teraz one potrzebują zabawy, a teraz odpoczynku, że jedno jest bliskie, a drugie dalekie. Lepiej też wiemy, co dla kogo jest łatwe, a co trudne. Proponujemy dzieciom na przykład zadania w zamkniętych kopertach i beztrosko pytamy: "chcesz trudne czy łatwe?". Z góry już zakładamy, co ma być trudne, a co łatwe. Planujemy konkretne zajęcia, rodzaje aktywności, zakresy treści. Czasami tylko zdobywamy się na elastyczność. Czasami. Najczęściej jednak nie dajemy wyboru. Ograniczamy otoczenie edukacyjne do pomocy i środków dydaktycznych arbitralnie określonych na dany wiek. Nie pozwalamy zobaczyć, zastanowić się. Jak zwykle wiemy lepiej.

W ten sposób możemy osiągnąc to, iż nigdy nie dowiemy się, że mały Mateusz, czterolatek, buszuje z powodzeniem po matematyce, a Jasio wie, nie wiadomo skąd, jak to się dzieje, że film w rzutniku zniekształcił się od gorącej żarówki. Nie dowiemy się, że pięcioletni Karol z wadą wymowy, z najróżniejszymi zaburzeniami i dysfunkcjami, układa puzzle ze stu części, i to bez wzoru!!? Jak mamy się dowiedzieć, skoro nie daliśmy mu takiej szansy?

Jak uczeń pierwszej klasy, który czyta biegle każdy tekst, ma się odnaleźć w tej klasie z: "o" jak "osa". Wszystko przenosi do domu: fascynacje i pytania, a na szkołę zostają zadania treningowe z zakresu pisania oraz skarga typu: "jak mam narysować mamę i tatę przy pracy, skoro ja nie umiem". Powiem szczerze, że ja też nie umiem i rozumiem przerażenie dziecka wobec takiego problemu. Bo problem ów, wynika z listy poleceń z zakresu środowiska przyrodniczego (standardowy podręcznik "Środowisko"). Może lepiej byłoby zobaczyć przy pracy którąś mamę czy któregoś tatę?

Wracając do dziecięcych zainteresowań.....
Co się okazuje? Gdy dziecku dostępna jest literatura, gdy czyta ze zrozumieniem, to w pierwszej kolejności sięga po takie książki, które wcale nie są bajkami, ale małymi encyklopediami. Widzi w nich pewnie prawdziwy świat na zdjęciach i rysunkach i dowiaduje się tego, co chce wiedzieć. W dodatku zapamiętuje przeróżne szczegóły i bardzo wiele pojmuje. Tyle tam niezrozumiałych wyrazów, tajemniczych nazw i terminów. Albo je rozszyfrowuje z kontekstu, albo też nieustannie pyta.

Dzieci pytają:
- Czy wiesz, co wielbłąd ma w garbie?
Ja nie wiem.
- Tłuszcz, wodę? -- pytam.
- No pewnie że tłuszcz. A wiesz, że jak przejdzie całą pustynię i nie spotka żadnej oazy, to ten garb mu znika, zużywa się? To jego zapasy.
A ja nigdy nie słyszałam o wielbłądzie bez garbu. Wstyd się przyznać.
- Może to już nie jest wielbłąd, jeśli nie ma garbu? -- pytam znowu. A one:
- Jak to? To i tak jest wielbłąd!... To zawsze jest wielbłąd, bo tak się nazywa... Jak by to było, gdyby wszystko się ciągle inaczej nazywało? Na przykład, jakby człowiek się bardzo najadł i napił, i miał wielki brzuch, a potem by schudł, to byłby już kim innym?... Wszystkim by się wszystko pokręciło, gdyby ciągle inaczej nazywać...
- Jak pies wpadnie pod samochód i jest ranny, to dalej nazywa się psem i ma to samo imię co przedtem.
- No tak, a co to takiego pustynia, czy wiecie? - pytam.
- Pewnie że wiemy, to tam, gdzie nie ma wody, tylko sam piach i piach... Na pustyni może jeszcze być oaza...
- Skąd wy to wszystko wiecie?
- Ja widziałem w telewizji...
- A ja czytałam i oglądałam zdjęcia....
- Ja mam taki program komputerowy i tam to wszystko jest...
- A ja byłam blisko i przyniosę piękne pocztówki z wielbłądami i z pustynią...
- A może zrobimy sobie pustynię w sali, co wy na to?
- Czy to będzie trudne?...
- O nie, bo to tylko trzeba trochę piachu i tyle...
- Jak myślicie, skąd weźmiemy piach?
- Jak to skąd? Z piaskownicy, tam mamy tyle piasku.

Ja dalej: - A czy może piaskownica to pustynia?
- No, nie, ale dla mrówek to może być pustynia. Idą i idą i niczego nie ma, więc to jak pustynia...
- Nie, to nie jest pustynia, bo często pada deszcz i jest mokro. Nawet kałuże się robią. Na pustyni to wcale chyba nie pada deszcz. Są najwyżej burze piaskowe...

I znów drążę: - A co to są burze piaskowe?
- To jest wtedy, gdy wieje wielki wiatr i wszystko lata. Wszędzie jest pełno piasku w powietrzu. Nie ma się gdzie schować, a nawet może całkiem zasypać ludzi. Mogą umrzeć...

No i działamy. Najpierw warto ten brudny piasek umyć. Tylko jak umyć piasek?
- No, wodą. Nalać do tej miski wody i zobaczymy, co się będzie działo...

Dzieje się. Na powierzchni zbierają się różne paprochy. Piasek na dnie.
- Co będzie, jak zmieszamy?
Mieszają, patrzą, po chwili znów brud jest na górze, piasek na dole. Każde dotyka, sprawdza.
- Co dalej z tym zrobić?
Pada kilka propozycji:
- Zlać wodę do umywalki...
- Pozbierać te śmiecie, a potem nalać jeszcze wody i znowu wylać...
- Tylko trzeba uważać, żeby tylko sama woda ze śmieciami spływała. Od piasku może się zapchać umywalka...
- A teraz ten piach jest zupełnie mokry. Co zrobić, jak wysuszyć?
- Włożymy do płaskiej kuwety. Jak nie będzie tak grubo, to szybko wyschnie...
- A może postawimy pod drzwiami balkonowymi?...
- Po co?
- Słońce będzie grzać, to się wysuszy...

Stoi kuweta przy balkonowym wyjściu do ogrodu. One:
- Nie widać, czy schnie, ciągle mokre.

Pytam:
- Po czym poznajecie, że mokre?
- Bo ma inny kolor. Wcale nie trzeba dotykać, żeby to wiedzieć...
- Może jednak warto sprawdzić. Na wierzchu trochę suche, a pod spodem zupełnie mokre.
- Dlaczego?...
- Tam nie dochodzi słońce ani powietrze.
- Jakby zrobić jakieś dziurki w dnie to by szybko schło...
- Przez dziurki może wylecieć piasek...
- No, to już tak zostawmy.

Następnego dnia wchodzę do sali w porze obiadowej i słyszę:
- Wiesz, coś strasznego się stało, ukradli naszą pustynię - krzyczą jedno przez drugie. A to po prostu znaczy: ukradli naszą pracę, nasz wysiłek i dzieło - niewielką kupkę umytego piasku (dzieciaki przedszkolne, z innej grupy, zabrały kuwetę z piaskiem, do zabawy). Robimy więc od nowa, już bez takiego namaszczenia, byle jak i szybko. Chcą mieć ten kącik z pustynią. I wreszcie jest: kuweta z piachem, kilka plastykowych zwierzątek, niby-oaza z plastykowych palm na podstawce. I to wszystko. No, jeszcze zmiotka i szufelka, żeby można było posprzątać po zakończeniu zabawy.

Kolejka do nowego kącika, w którym (ustaliliśmy wspólnie) są jedynie dwa miejsca. Dzieci zaznaczają swoją obecność wizytówką. Ciągle tam jest zajęte. Uczą się czekać i liczyć z tym, że upragnione miejsce może być zajęte.

Znowu znoszą książki o tematyce przyrodniczej. Poszukują informacji, oglądają, czytają fragmenty, czasem proszą o przeczytanie. Tak powstaje następny kącik i wypożyczalnia książek w sali. I tak samo rodzi się następny temat: "Powielamy, odbijamy", bo przecież musimy zrobić exlibrisy. Musimy je powielić wiele razy (tyle mamy już książek). W zajmowaniu się tym tematem następują same niespodzianki i zdziwienia.

Innym razem. Chłopcy przychodzą z pismem przyrodniczym. Na zdjęciach: Moskal i Kamiński.
- Prawda, że to jest Moskal, a to Kamiński?
- Tak...
- A wy wiecie, kim byli Moskal i Kamiński?
- No pewnie, oni byli na biegunie...
- A Kamiński był ranny, ciągnęły go sanie...
- Wszystko się udało....
- Dobrze, a co to są bieguny?
- Nie wiemy...
- Chcielibyście o tym porozmawiać?
- ...
- Poszukajcie w domu. Może znajdziecie coś na ten temat, a ja też poszukam. Zrobimy może coś ciekawego razem.

I tak było o biegunach (północnym i południowym), o globusie i krajobrazie, o roślinności i zwierzętach. Było też o magnesach i kompasie i o tym, po co komu kompas potrzebny.

Konstruujemy krajobraz polarny. Ja, na etapie wyzwalania w dzieciakach sprawczości, samodzielności. Nigdy dotąd nie dawałam sobie i im takiej okazji, a teraz rozrzuciłam materiały: celofan, biały papier, kartony, patyczki po lodach. I oczekuję, że one same wpadną na to, jak te "skarby" wykorzystać. Nic z tego. Dzieci czekają na sugestie, dokładny plan. Zupełnie nie pojmują, dlaczego tym razem brak gotowego wzoru do naśladowania. Czego ona chce? Podpowiadam. Zabierają się do roboty. Oleńka mówi:
- Dlaczego nie dałaś zielonej krepiny? - Po co Ci, przecież wszystko tam jest białe. No, może niebieskie, no, może trochę różowe. Ola:
- Co ty? Nie wiesz? Czytałam o tym, że na północy w lecie rosną pod lodem niewielkie roślinki.
- No dobrze. Pokaż, gdzie to przeczytałaś.

Szukamy... to prawda. Tylko jak ja takie prace wyłożę na wystawę dla rodziców?! Zdziwią się tą zielenią. Czy napisać karteczkę, że to jest lato na północy? Przecież te Oli roślinki zupełnie nie trzymają proporcji i cały krajobraz zrobił się zielony. Rodzice nie znają się na przyrodzie, ja się nie znam na przyrodzie. Uczę się, uczę się od dzieci i razem z nimi.

Uczestniczyła, zanotowała i komentarzem opatrzyła:
Ewa Arciszewska.


Szukaj w Archiwum ] [ Aktualny Serwis ] [ Strona Główna ]